23 lutego 2025

"Pasztety do boju" w Teatrze Komedia

Będzie o spektaklu, ale pojawią się dygresje i bardzo osobiste refleksje, zatem najpierw odpowiedź na pytanie, czy iść z młodzieżą do Teatru Komedia na „Pasztety do boju”?. Tak, ale… Nie jest to sztuka przez wielkie S. Ale czy zawsze musi być? Chyba nie. Czy będą zatem jakieś korzyści
z tego wyjścia do teatru dla młodego odbiorcy? Tak.
Można wykorzystać ten spektakl do rozmów, dyskusji o hejcie, wulgaryzmach, samotności
i celu w życiu.

Zacznijmy od truizmu. Nastolatki to bardzo trudna grupa odbiorców czegokolwiek, a filmu i spektakli teatralnych zwłaszcza. Za duzi na: „Koziołka Matołka”, „Calineczkę” i „Czerwonego Kapturka”, a za mali na klasykę. Na co zabrać w takim razie ucznia klasy V, VI, VII i VIII? Nie jest łatwo znaleźć odpowiedni repertuar. Przy wyborze czyha na nauczyciela (tak naprawdę na realizatorów spektaklu) kilka pułapek.

Po pierwsze, tematyka. Trudno w realistyczny sposób oddać problemy nastolatków tak, by nie ocierać się o banał lub – co gorsza – moralizować.
Po drugie, język. Nawet, jeżeli sztuka zostanie napisana językiem współczesnym, dla nastolatka będzie to język już przestarzały, inne będą topowe słowa i konstrukcje. Po trzecie, aktorzy. Wszak nawet studentom szkół aktorskich, nawet młodym aktorom trudno odgrywać np. trzynastolatka tak, by być wiarygodnym.

„Pasztety do boju” podejmują temat wyśmiewania się z rówieśników, zatem problem jak najbardziej aktualny. Język jest stylizowany na młodzieżowy, nawet z kilkoma subtelnymi wulgaryzmami rzucanymi ze sceny. Młodzi bohaterowie są odgrywani przez młodych aktorów, zatem twórcy spektaklu podjęli próbę zmierzenia się z wszystkimi wymienionymi przeze mnie zagrożeniami. Jak udało się z tego wybrnąć? Różnie. 

Obronił się temat, czyli opisana w bestsellerowej powieści Clementine Beauvais historia trzech dziewczyn wyśmiewanych z powodu swojego wyglądu. Dyktatura jednej osoby popularnej, wyznaczającej trendy w szkolnej rzeczywistości, wyśmiewanie się z kozła ofiarnego, samotność i odmienność to historie, które dzieją w każdej grupie, klasie i szkole. Młodzi widzowie to kupią, a nauczyciele będą mieli dobrą bazę do lekcji wychowawczej o hejcie, empatii i próbie zrozumienia przyczyn destrukcyjnych zachowań tzw. niegrzecznych dzieci. To wielki plus „Pasztetów do boju”. 

Z językiem spektaklu gorzej. Młodzieżowe frazy nie są już młodzieżowe, drażniły moich uczniów, wywoływały uśmieszek politowania. Zszokowały ich za to słowa o charakterze wulgarnym. Ba, niektórzy poczuli się urażeni, bo pewne znaki o charakterze obraźliwym odebrali jakby kierowane były
do widzów. „Jak to? W teatrze?” – pytali zdziwieni. Na co ja mnożyłam prowokacyjne pytania: „Dlaczego w teatrze jesteś wulgaryzmami oburzony,
a na szkolnym korytarzu, w szatni, na ulicy nie? Jak twórcy spektaklu mieli pokazać młodzieżowe zachowania i młodzieżowy język bez wulgaryzmów?” I to też był świetny punkt do rozmowy o: obraźliwych gestach, języku, wulgaryzmach, które moich uczniów najzwyczajniej w świecie raziły. Mądra dyskusja po spektaklu mogła wiele uczniom uświadomić.

Aktorzy. Trzeba przyznać, że się bronią. Nie było może rewelacyjnie, ale na pewno bardzo dobrze w fragmentach mówionych i poprawnie we fragmentach śpiewanych. Najbardziej naturalny, na swoim miejscu w tym przedstawieniu wydaje się być James Malcolm (o którym jeszcze za chwilę), ale i reszta młodego zespołu została kupiona przez nastoletnią widownię. Byli wiarygodni.

Czy są zatem minusy? Tak, młodzież nie kupuje sztucznego jelenia! Scena wypadku nie powinna być pokazana tak dosłownie ze sztuczną głową zwierzęcia wychylającą się z jednych z drzwi prowadzących na widownię. Pomysł rodem ze spektakli dla dzieci absolutnie nie będzie kupiony przez nastolatki – musi wywołać uśmiech zażenowania. I minus największy – moralizowanie. Pomysł na szczere monologi rodziców (którym naprawdę trudno wychować nastolatka, być dla niego jednocześnie wsparciem i jednocześnie stawiać granice) wygłaszane przez Annę Stelę i Artura Chamskiego, były zrozumiałe dla 5% widowni, czyli… nauczycieli. Młodzież była wtedy znudzona i niezainteresowana. Te fragmenty były jakby wykładem, pogadanką, kolejną lekcją wychowawczą. W trakcie omawiania z moim uczniami przedstawienia próbowałam te monologi ratować, pokazywać perspektywę rodzica – z miernym skutkiem.

Na koniec – największy problem i jednocześnie kamyk do naszego nauczycielskiego ogródka. Ja od jakiegoś czasu swoich uczniów bardzo rzadko zabieram do teatru na spektakle do południa, na których 100% widowni stanowią grupy szkolne. Często jakość tych spektakli pozostawia wiele do życzenia i nie jest to w żaden sposób uzależnione od twórców. Młodzież, jak to młodzież, zachowuje się bardzo różnie, nie zawsze wie, że w teatrze nie szeleści się papierkami, nie trzaska siedzeniami, nie otwiera chipsów. Młodzi ludzie nie zdają sobie sprawy, że głupawe, głośne komentarze
i rozmowy będą wpływały na grę aktorów i jakość spektaklu.

Pytanie tylko, dlaczego młodzi ludzie tego nie wiedzą? Bo widać gołym okiem, że nie wiedzą, że nie zostali przygotowani. I pytanie drugie, dlaczego nauczyciele bardzo często nie reagują na złe zachowania swoich podopiecznych?

W czasie spektaklu „Pasztety do boju” byłam świadkiem takiej oto sceny. Po kilku minutach przedstawienia pierwszy rząd opuścił starszy mężczyzna, jak się okazało potem – nauczyciel, opiekun grupy. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Siedząca z samego przodu młodzież czuła się bezkarna. Były głupawe teksty wygłaszane głośno i scenicznym szeptem, rzucanie żelkami, picie i jedzenie. Reakcji ze strony opiekuna być nie mogło, bo go
po prostu na widowni nie było. Niestety, nie reagowała także obsługa teatru. W efekcie po przedstawieniu do tejże grupy podszedł sam James Malcolm! Bardzo spokojnie, grzecznie tłumaczył grupie, że tak się nie zachowuje, że ich poczynania po prostu przeszkadzały. Byłam pod wrażeniem kultury tego młodego aktora, jego chęci wychowania kolejnego pokolenia widzów i nauczenia ich podstawowych zasad. Ogromne słowa uznania
za sam fakt zareagowania pana Malcolma na takie zachowanie, poświęcenie swojego prywatnego czasu po spektaklu i za sposób, w jaki mówił
do młodzieży. Pytanie tylko, czy to było zadanie aktora ?

Problem w tym, że takich niedopilnowanych dzieciaków było na widowni więcej. Teatr Komedia jest naprawdę duży, w efekcie rozbrykania
i niereagowania opiekunów nie wszystko dało się usłyszeć i zobaczyć. Moi uczniowie skarżyli się na kopanie w krzesełka, ciągnięcie za włosy przez uczniów z innej szkoły. Ja przez połowę przedstawienia słuchałam chrzęstu chipsów. Czasami rumor w tetrze był podobny do tego na przerwie
w szkole.

Czy wpłynęło to na odbiór spektaklu? U moich uczniów tak. Gdy po miesiącu pojechałam z nimi na "Balladynę" do Teatru STU, gdzie było mniej widzów szkolnych, większa kultura na widowni, od razu to zauważyli i docenili. Poczuli po prostu, że są w miejscu wyjątkowym, w którym zachowuje się... inaczej. W Teatrze Komedia większość zachowywała się tak, jak na szkolnych korytarzach. Po co w takim razie iść do teatru?

Powrót

Adres

Złota 123

Warszawa, 00-001

Kontakt

+48 887 071 192

zdamto@zdamto.eu

Menu

Śledź nas

A website created in the WebWave website builder